Słońce delikatnie muskało moją twarz, chłodny wiatr czule otulał moje ciało, a spokojny śpiew ptaków, wdzierający się przez uszy do samego środka mej duszy działał niczym balsam na piekące, sercowe rany.
Nie mogłam uwierzyć w to co znów dzieje się w moim życiu.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam wokół siebie wspaniały, tętniący życiem ogród.
Robię totalną głupotę?
Ależ gdzieżby znowu..
Po prostu jak taki typowy rozdziw o 6 rano wraz ze wschodzącym słońcem, zamiast spać, siedzę na ławce w ogródku Reusa.
Wszystko dookoła jest mi takie obce, chociaż w zasadzie jestem tam gdzie przedtem.
Dortmund.. miejsce z którego już nigdy nie mam zamiaru się ruszać.
Chyba że..?!
Nie, to nie możliwe. Głupie dziecięce marzenie, odnaleźć ojca i zostać z
nim w Hiszpanii. Państwie w którym pewnie jeszcze smacznie śpi albo piję mocną czarną kawę.
Tak, macie racje często o nim myślę, gdzie jest, co właśnie teraz robi, nawet jak się nazywa.
Jednak szczenięcego marzenia nie spełnię.
Może kiedyś go nawet przypadkiem spotkam, choć to niemożliwe
Miniemy się jak nie znajomi, ja go nie pamiętam, a on mnie nie pozna po tylu latach.
-O czym tak myślisz?- usiadł koło mnie brunet, wyrywając z transu.
-O tym że nie pije już z wami, za żadne skarby!- zmierzyłam go wzrokiem z uśmiechem na ustach.
Nie mogłam mu nic powiedzieć, nie byłam wylewna uczuciowo aż tak jak się wszystkim wydaje.
Znam go od wczoraj!?
Choć wydaje mi się jakbyśmy znali się od dziecka.
Wczorajszy alkohol nie dawał mi jakiś znaków, ale cholera nie pamiętam nic co się działo.
Kompletna pustka!
Nigdy jeszcze tak nie miałam.
-No wiesz, jak raz na jakiś czas przyjeżdżam do Marco musimy się trochę upić.- podrapał się po karku.
-Okey, lecz na następny raz beze mnie- westchnęłam ciężko.
Po ciele przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.
Zimno, czemu dziś nie może być ciepło?
Zawsze mi na przekór, przez całe życie!
-Czemu tak wcześnie wstałaś?- spytał obejmując mnie ramieniem, w które po chwili się wtuliłam.
-Jakby to ująć, przez alkohol nie mogłam spać.
-Za dużo promili?- prychnął śmiechem, za co dostał w żebra.
-Jesteś takim typowym debilem, wiesz o tym?- spojrzałam na niego.
-No pewnie że wiem to, każdy mi to mówi. A najlepsze w tym to, że każda na to leci- wyszeptał mi do ucha.
-Sorry, ale nie ja. Po drugie chyba masz narzeczoną?!- zmierzyłam go wzrokiem wstając na równe nogi.
Dziwne, ale jak cholera działała na mnie jego obecność.
Gdy słyszę jego głos mimowolnie się uśmiecham!
To chyba idzie leczyć?
Zerkałam na niego, a ten dłuższą chwile milczał przyglądając się mojej osobie.
Znów widzę w jego oczach te rozpacz i strach nie wiadomo przed czym.
To cholernie mnie boli, nie mogę widzieć u kogoś takich rzeczy.
Od razu się załamuje.
-Pewnie że pamiętam, kocham te kotkę psotkę- tysiąc sztyletów wybitych w moim kierunku i jego ciche westchnienie.
Czy to ja jestem chora psychicznie, czy on ma jakiś problem ze samym sobą?!..
Ale to chyba ja, bo rani mnie każde zdanie o Amber, każde nawet malutkie nawiązanie do jej osoby, a zwłaszcza z jego strony.
Gdyby to było wszystko, jednak moja genialna osoba musiała coś nawywijać i stracić równowagę przez chorą nogę.
-Słyszałem że lubisz upadać, ale żeby aż tak.- uśmiechnął się szeroko, ukazując swoje śnieżnobiałe ząbki.
-Marco już nie żyjesz- wymamrotałam pod nosem wściekła że mu powiedział.
To moja wina że wtedy jakiś osioł dał mi coś do szklanki ? I zaliczałam upadek za upadkiem!
-Zabijesz swojego chłopaka?- chwycił mnie w pasie żebym znów nie miała ochoty się przewracać.
Poczułam w ten czas ukucia w okolicy podbrzusza.
Motylki? Nie, ja się nie zakochuje, nie potrafię.
Nigdy nie kochałam nikogo, i jak mam być szczera nie mam na razie na to czasu, ani chęci.
-Co-o-o..?- myślałam że się przesłyszałam.
-Nie? A to przepraszam tak mi się wydawało, wczoraj jak graliśmy w butelkę ten wasz pocałunek był bardzo namiętny.- moja twarz właśnie zaczęła płonąć krwistą czerwienią.
-Ja całowałam się z tym farbowanym blondaskiem?- nie panowałam nad tym co mówię.
Uwielbiałam mojego nowego kumpla, ale nie żeby miziać się z nim, i to przy kimś!
-Yhm.. nie pamiętasz?- miał mnie w garści.
-I pocałunku z Amber czy też zemną również nie?- teraz to czułam się jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody.
Bartra się ze mną całował?
Nawet ten czerwonowłosy klaun! (Czyt. Amber.)
-Pff..- wypuściłam powietrze, a moje oczy nie wiedziały gdzie mają się patrzeć, żeby uniknąć wzroku piłkarza.
~*~
-Może mi powiecie że tylko ja byłem trzeźwy?!- brunet przy śniadaniu patrzył na nas, nie dowierzając.
Marco słysząc że się ze mną miział w dodatku z języczkiem to prawie zadławił się grzanką.
-Już dobrze.- poklepałam go po plecach, przegryzając policzek od środka żeby nie wybuchnąć śmiechem.
-Skoro wszystko widziałeś to czemu nas nie powstrzymałeś!- wrzasnęła na Hiszpana dziewczyna siedząca na przeciwko mnie.
-Tak jakoś.
-A kto to zaczął?- spytała, lecz ja już znałam odpowiedź, z lekka nią poirytowana.
-Ja.- na te słowa Reus wyszczerzył swoje gały nie dowierzając.
No właśnie.. najpierw szanowny pan Bartra nas upił, a na koniec wyciągnął butelkę.
Normalnie zabić, pokroić na małe kawałki i spuścić do kanału!
Całował się ze mną z premedytacją i patrzył jak to samo robię z jego ukochaną i moim przyjacielem.
To chore..!
-Może jeszcze coś ciekawego robiłam?- niepotrzebnie zaczęłam się dopytywać.
-Tańczyłaś z Marco na stole, śpiewałaś, a z twojego ciała bitą śmietanę jadła..
-Nie mów że ja!- krzyknęła Amb.
-Ale jak to właśnie ty, to co mam powiedzieć!- wszyscy obwiniali Marca i siebie nawzajem, a ja najzwyczajniej w świecie jadłam tosta z dżemem truskawkowym.
-Mm.. dobre- powiedziałam z pełnymi ustami, a blondyn jako jedyny wyszczerzył się i zwrócił na mnie uwagę.
-Ta kłótnia może trochę potrwać- wziął mnie ma ręce i z jedzeniem zaniósł na górę.
-Pajac- powiedziałam gdy kładł mnie na łóżko.
-Z tym gipsem za dwa lata byśmy tu byli- zaczął zabawnie poruszać brwiami.
-Przestań moje oczy!- zasłoniłam je żeby nie patrzeć jak piłkarz ściąga koszulkę i zakłada jakąś inną.
Oczywiście miałam przy tym niezły ubaw, bo męskie klaty mnie raczej kręcą, ale pożartować sobie z niego uwielbiam.
~*~
Pięknie.. bluzka Marco, park, masa ludzi, słońce i odkryte bandaże na które się każdy lampi, plus złamana noga.
Nie ma co! A mówiłam zostanę w domu, to NIE!
Wszyscy bawią się świetnie, tylko ja siedzę w koncie naburmuszona.
-Rozchmurz się- szturchał mnie co po chwila "niemiecki piłkarz".
Skąd wiem? To proste, sam mi się musiał przyznać, gdy spytałam skąd zna Bartre.
Prawda, nie powinien mnie kłamać, ale wiem co to znaczy.
Może nie tyle że wiem, lecz mogę zrozumieć.
Bał się że od tej pory nie będzie liczył się on, tylko suma w jego portfelu.
Miałam dość tego miejsca, park i ten cały ich sielankowy klimat w knajpie obok tych drzew i całej bujnej roślinności, w postaci Bratków.
Taa.. gwarantowane piękne widoki i zajebiste różne kolory jednego gatunku kwiatów.
Miałam serdeczną ochotę komuś dać przez łeb, każdy lustrował mnie tym swoim "wyższym" spojrzeniem i robił głupawe miny.
Czego się z jednej strony dziwić, wyglądałam jak siedem nieszczęść.
Trampek któremu już dawno przydałoby się pranie, krótkie spodenki od wczoraj no i piękna za duża bluzka Marco przykrywająca mi dolną część garderoby, że wyglądało jakbym była tylko w niej !
To nie koniec.. niedbale spleciony kok u góry głowy z którego niesforne kosmyki wystawały mi i obtulały zarys mojej twarzy, oraz idealnie nie podkreślone oczy.
Oby tak dalej!
Na moje szczęście cała reszta stolika wyglądała perfekcyjnie, Marc w białej bluzce i dżinsowej koszuli, Marco w niebieskiej koszuli, a Amber.
Ugh.. działa mi od samego rana na nerwy, na dodatek wygląda perfekcyjnie.
Każdy nawet najmniejszy włos jest wpleciony do kłosa z tyłu głowy, buty na koturnie koloru niebieskiego jak i sukienka o tym samym kolorze, oczy podkreślone maskarą..
I mamy zwyciężczynie konkursu na Najładniejszą w restauracji, jak i na Paszczura roku!
Na ogół uwierzcie wyglądam sto razy lepiej, ale jak ktoś siłą prosto z łózka gdy wstałam wpychał mnie do samochodu, i nie mam tam żadnych swoich ciuchów.
To czego mi się dziwić?
Niczego, jedynie współczuć.
Przede mną stały róże zasłaniając mi Bartre, co mi nie odpowiadało.
Jak mam odezwać się do niego, jak ta badziewna ozdoba na stoliku przysłania mi obraz.
Gdy kelnerka przyszła dać nam jedzenie z wielką kulturą dałam jej ten wazon w łapę i kazałam zabrać kilometry ode mnie.
Grzebałam w talerzu niezadowolona, gdy zostałam szturchnięta przez kogoś.
Rozejrzałam się, wszyscy jedli.
Znów oberwałam, gdy odwracając się ujrzałam można powiedzieć w moim wieku chłopaka.
-Hey skarbie. Nie, nie poderwiesz dziś mnie. Nie zaczarujesz, nie pocałujesz chyba że w twym pięknym śnie!- nie dałam mu nic powiedzieć i w bezczelny sposób spławiłam faceta, bebłając dalej w jedzeniu.
-Czemu jesteś taka nie miła?- spytał Reus mrugając zabawnie oczami.
-Bo zaciągnąłeś mnie tu siłą i każdy patrzy na moje bandaże, nogę.
To krępujące.- powiedziałam spokojnie powstrzymując łzy.
-Przepraszam ja nie chciałem sprawić ci przykrości.- mówiliśmy szeptem, żeby nikt nic nie słyszał, tylko my.
Widziałam że jest mu głupio, ale to bardzo dobrze.
Nie mógł mnie posłuchać i zostawić w domu, nawet w aucie! Byle nie tu.
Po moim policzku poleciała słona łza, a oczy stawały się coraz bardziej zaszklone, ograniczając mi widoczność.
Tego się bałam, że przez te gęby zwrócone na mnie się rozpłacze, nie myliłam się.
Chciałam uciec stamtąd jak najprędzej nie psując nikomu humoru.
Mogłam nawet wybiec już, nie patrząc na nikogo, przed siebie biec, nie zwracając uwagi na ludzi.
Chłopak kciukiem starł krople spływającą po moim policzku i po cichu ulatniając się objął mnie w tali.
Nie potrzebowałam kuli, moją podporą, w ogóle i w szczególe, był teraz on.
Doszliśmy do auta i usiedliśmy z tyłu na siedzeniach, czekając aż swój posiłek skończy para.
Wtuliłam się w ciało piłkarza nie zważając na konsekwencje.
Cała jego koszula stała się mokra od moich łez.
To był mój koniec, dosięgnęłam dna.
Przecież tego chciałam, żeby ludzie patrzyli na mnie i widzieli żal i ból jakiego nigdy dotąd nie widzieli, ten dziki strach w oczach, lęk przed samą sobą.
Lecz może nie tak bardzo tego pragnęłam, potrzebowałam odrobiny czułości i zrozumienia.
Nie chciałam tego, a wyszło, jak wyszło.
-Cii.. nie płacz to nie ma sensu.- wzmocnił nasz uścisk mój przyjaciel, właśnie to czego potrzebowałam, ta moja czułość i zrozumienie.
Ten najważniejszy, najszczerszy na świecie przyjaciel.
-Masz racje moje życie nie ma sensu.- złapałam głęboki oddech, patrząc w jego oczy.
Tak, za te iskierki można zamordować.
-Nie mów tak, nie o to mi chodziło, przestań płakać- dał mi chusteczkę. Hi idziemy na spacer, nie chcę słyszeć ale.. wyglądasz prze uroczo.- wyszeptał mi do ucha, po czym podniósł i pomógł mi wyjść z pojazdu.
Szłam wtulona w jego tors, czując się najbezpieczniej na świecie.
Myślałam że śnie, Marco robił mi się coraz bliższy od wczoraj.
Wiem to może brzmi śmiesznie, ale tak jest.
Potrzebuje go, jego ciepłych ramion, działających w pewien sposób jak kaloryfer albo taki przenośny kominek, tego uśmiechu i może to dziwnie zabrzmi, ale też tych ust.
Nie może w tym sensie co myślicie, lecz potrzebuje ich, tego by mówił do mnie, uspokajał gdy przyjdzie na to pora, pocieszał, wspierał.. długa lista.
Spacerowaliśmy do późnego wieczora po parku, lasie i Bóg wie czym jeszcze.
Reus nie przejmował się moim wyglądem i przez cały czas obejmując mnie dzielnie kroczył przez siebie.
Wata cukrowa którą miałam dosłownie na całej buzi i jego śmiech, to mi wcale nie przeszkadzało.
W tamtej chwili dawał mi szczęście jakiego nigdy dotąd nie odczuwałam.
Wzrok ludzi nadal na mnie działał, ale już nie aż tak.
Nawet to że przez całą drogę kuśtykałam sprawiało mi niezłą radochę.
Gdy doszliśmy do domu była gdzieś 22.
Marco ściągał mi buta, po czym zawiesiłam mu ręce na szyje w geście 'Zapieprzaj na górę, nogi mi odpadają'
Oczywiście zaniósł mnie i delikatnie jak piórko położył mnie na łóżku.
Jeszcze tydzień musiałam przeboleć spanie z blondaskiem, bo Marc i Amber zajmowali drugą sypialnie, a żadne z nas nie chciało spać na kanapie w salonie.
-W czym ja mam spać nie mam piżamy, nawet ubrań, nic!- zmierzyłam wzrokiem chłopaka.
-Jutro pójdziemy do twojego domu, zabierzesz wszystko i wrócimy tutaj.
Nie pozwolę żeby ten matoł cię skrzywdził.- zaczął bawić się moimi włosami, kładąc obok.
-Ty wiesz że ona nas nie wpuści, masz tego świadomość.
A jak już to zrobi to mnie zamknie i nie wypuści do 80!- dobrze znałam ojca i to było nieuniknione.
-Jesteśmy w dwóch, damy sobie radę- po tych słowach wtuliłam się w jego ciepłe ciało, a on zatopił w moich puszystych włosach.
~*~
Nie zawsze lokujemy uczucia właściwie.
Ulegamy iluzji.
Ludzie pokazują się nam z lepszej strony,a nawet tej nieprawdziwej strony.
Jakby zapominali,że nie da się nas pokochać za to,kim jesteśmy,skoro w tych konkretnych sytuacjach stajemy się kimś innym.
Zdarza się,że mylimy miłość z chemią,pożądaniem i seksem.
A nawet ze strachem przed samotnością.
Dopiero później kiedy codzienność weryfikuje nasze związki,rozumiemy,że jest się zakochanym z powodu,ale kocha pomimo.
Ona była podobna, musi spojrzeć prawdzie w oczy, zaufać intuicji jak i sercu.
Jej oczy nie kłamią widać w nich prawdę, ale za mgłą.
Trzeba ją odkryć, a potrafi to jedna, jedyna osoba.
Nie wiadoma szansa, nie wiadome uczucie, da jej to czego potrzebuje?!
Wiem jak żyje że robi często coś na przekór sobie, żyje na opak, na dwa tryby, po prostu na niby.
~*~
Hey ;* No to teraz informacja.
Ten rozdział rozpoczyna najlepszą część w tym blogu.
Jeżeli tu będziecie przekonacie się o tym.
Mam pomysł żeby zrobić nowy blog o Neymarze, ale nie wiem czy to wypali.
Jeżeli byście czytali pisać w komentarzach, na jutro macie prolog wtedy :)
Myślę że nie zawiodłam rozdział nie jest zły.
Może szału nie robi, ale skupić się nie mogłam.
Od następnego będzie lepiej.
Zapraszam jeszcze na bloga o pewnej dziewczynce i jej tacie Alexisie..
Co tu dużo pisać ujął mnie od początku.
http://nowa-znajomosc.blogspot.com/?m=1
<3
Buziaki.. :** Papa